Zjawiska paranormalne
Odwiedziło nas już osób Strona Główna onet onet onet
 UFO
  Zdjęcia UFO
  Piktogramy
  Katastrofy UFO u nas
  Spotkanie ludzi z UFO
  UFO a Biblia
  UFO w Chinach
 Duchy
  Opowieści o duchach
  Zdjęcia duchów
  Wywoływanie duchów
  Duchy w domach
 Proroctwa
  Pror. Oriona-2012 rok
  Pror. Nostradamusa
  Pror. innych proroków
 Dziwne miejsca świata
  Trójkąt Bermudzki
  Zakrwawione drzewa
  Podziemne miasto
  Strefa ciszy
  Potwór z Loch Ness
 Inne dziwne zjawiska
  Psychokineza
  Telekineza
  Antygrawitacja
  Wasze opowieści
 Reklama
Linki
Serwis Webmasterski WebMark

Katastrofa UFO w Gdyni
O godzinie 6 rano, 21 stycznia 1959 roku nad Gdynią stało się coś bardzo dziwnego. Najpierw "coś" zabłysło na niebie, a za chwilę "to" zmieniając kolor z pomarańczowego na czerwony spadło do Morza Bałtyckiego. Tego samego dnia do redakcji "Wieczoru Wybrzeża" zadzwoniło małżeństwo o nazwisku Płonczkier. Powiedzieli, że koło godziny 6:05 zauważyli talerz, który zawisł nad Gdynią. Miał on czerwono - różowy kolor. Po kilkunastu sekundach obiekt odleciał w stronę morza. Powołując się na relacje ludzi oraz portowców - S. Kołodziejskiego i W. Kuczyńskiego, gazeta opublikowała artykuł pt.: "Portowcy opowiadają o tajemniczym przedmiocie".

A w nim: "Zaobserwowany obiekt był dużych rozmiarów i miał kształt koła. Talerz ten był koloru pomarańczowego, tylko jego brzegi zabarwione były na różowo. Obiekt nadleciał od strony miasta i wykonując gwałtowny manewr, jakby chciał uniknąć rozbicia się o ląd, spadł prawie pionowo do wód portu". Po rozmowie z władzami i za ich zgodą ekipa nurków przebadała wody pobliskiego basenu. Nic nie znaleziono. Inżynier Alojzy Data, do dziś będący pracownikiem portu zapewnia, ze "cos" jednak znaleziono. Przedmiot, który znaleziono miał kształt walcowatego pojemnika, zbudowany był z materiału przypominającego szklaną folię. Przedmiot ten wypełniony był rdzawą cieczą, nie otworzono go jednak obawiając się niebezpiecznej zawartości znaleziska.

Wiele mówi się też o istocie, która przeżyła katastrofę. Podobno była ona wyczerpana i poważnie ranna, czołgała się po plaży. Była ubrana w dziwny metaliczny uniform i nie mówiła w żadnym znanym języku. Istotę zabrano do szpitala uniwersyteckiego. Okazało się, że zbadanie jej jest bardzo trudne z powodu kombinezonu, w który była ubrana. Po rozcięciu uniformu specjalnymi narzędziami okazało się, że istota posiada odmienny od ludzkiego układ narządów wewnętrznych. Istota żyła do czasu aż zdjęto jej z ręki tajemniczą bransoletę. Jednak wielu ludzi zajmujących się tą sprawą twierdzi, że ta śmierć to jedynie zapadnięcie w stan letargu, z którym ludzka medycyna nie może sobie poradzić.

Cała ta historia z obcym jest oparta na wyznaniach byłego pracownika gdańskiego szpitala, który mieszka teraz w Londynie. Więc jeśli to jest prawda, to co stało się z tymże obcym? Możliwe, że została ona przetransportowana do ZSRR, lub została w którymś ze szpitali wojskowych w Polsce. Cała ta historia mogłaby być już dawno zapomniana, gdyby nie pewne tajemnicze zdarzenie. Jeden z oficerów przygotowując pracę magisterską, natknął się w Dęblinie na raport opisujący cały Incydent gdyński. A co ważniejsze, twierdzenie, że tajemnicza istota nadal jest przetrzymywana w inkubatorze na terenie polski.

No i tak wygląda ta sprawa z katastrofą UFO w Gdyni. To najbardziej kontrowersyjne wydarzenie z udziałem UFO, które miało miejsce w Polsce. Ten artykuł pozbierałem z innych stron. Troche go pozmieniałem.



Katastrofa w Roswell

Dużo z Was zna nazwę tej miejscowości. Jest to miejscowość w Nowym Meksyku.

W 1947 r. USA ogłosiły, że znaleziono UFO niedaleko Roswell. Jeszcze tego samego dnia zaprzeczono tej informacji. Nagłówki gazet były sensacyjne, wstępne informacje przenosiły się szybko, powodując taki zalew pytań ze strony mediów i ludności, że ani biuro szeryfa, ani miejscowa prasa nie mogły sobie poradzić z tym problemem. Potem nagle wśród ogólnego podniecenia, Siły Powietrzne zmieniły wersję zdarzenia: to nie było UFO, lecz tylko balon. Fotografie wraku pojawiały się w wielu gazetach, a potem przez 30 lat zasadniczo zapomniano o tym zdarzeniu. Historia rozbitego talerza mogłaby zostać całkowicie zapomniana, gdyby nie przypadkowe spotkanie w 1978 r. pomiędzy fizykiem nuklearnym Stantonem Friedmanem a dyrektorem stacji telewizyjnej w Luizjanie. Podczas oczekiwania na wywiad na temat pracy nad UFO, Friedman zaczął rozmowę z dyrektorem stacji, który powiedział mu, że powinien porozmawiać z mężczyzną o nazwisku Jesse Marcel. Który kiedy służył w wojsku zajmował się szczątkami jednego z owych latających talerzy. Następnego dnia Friedman skontaktował się z Marcelem i dowiedział się, że był on oficerem wywiadu w RAAF, kiedy latający talerz rozbił się w pobliżu Corony 120 kilometrów od Roswell. Marcel powiedział, że kazano mu pozbierać wszystkie szczątki po katastrofie. Marcel nie mógł sobie przypomnieć dokładnych dat, ale Friedman podzielił się informacją z badaczem UFO Williamem Moorem, który zgodził się pomóc w dochodzeniu. Moore zaczął poszukiwania w bibliotece w Minnesocie i znalazł gazety z 8 lipca 1947 r. zawierające informacje na temat wypadku w okolicy Roswell. Do 1986 r. Friedman i Moore odnaleźli 92 osoby i opublikowali sześć artykułów. W 1989 r. podczas filmowania w Roswell., Friedman spotkał się z przedsiębiorcą pogrzebowym Glennem Dennisem. Pracował on w zakładzie pogrzebowym Ballarda, który świadczył usługi pogrzebowe dla bazy wojskowej. Glenn mówi o dziwnym zdarzeniu w szpitalu bazy wojskowej latem 1947 r. Armia nie tylko pytała go jak postępować z małymi ciałami, ale został on siłą wyrzucony ze szpitala w czasie następnej wizyty. Czy naprawdę ciała pozaziemskich istot mogły zostać odnalezione po katastrofie?

Historia katastrofy w Roswell zaczęła się 2 lipca 1947 r., kiedy ranczer Mac Brazel usłyszał silną eksplozję w czasie burzy. Następnego ranka poszedł sprawdzić pompę wodną. Po drodze odkrył, że na przestrzeni 1 km porozrzucane zostały szczątki, które po zgięciu natychmiast, samoczynnie się odginały. Były tam fragmenty czegoś, co potem opisano jako metalowe lub drewniane pręty z naniesionymi wzdłuż niezwykłymi symbolami lawendowego koloru. Kawałki były lekkie jak balsa, ale nie można było ich spalić. W swojej książce "Katastrofa w Coronie" Friedman podaje opis wydarzeń przekazany przez Marcela. "Kiedy zjawiliśmy się na miejscu katastrofy, zdziwił nas ogrom zniszczeń. To nie było coś, co uderzyło w ziemię lub na niej eksplodowało. To coś musiało eksplodować nad ziemią przemieszczając się z wielką prędkością.

Dla mnie znawcy przedmiotu to nie był balon ani nawet pocisk." Dwaj mężczyźni napełnili swój pojazd taką ilością szczątków, jaką mógł unieść, pozostawiając mnóstwo fragmentów za sobą. W drodze Marcel zatrzymał się w swoim domu by pokazać rodzinie to co odkrył. Następnego ranka pułkownik Blanchard nakazał zabezpieczyć obszar w pobliżu Corony. Ogromna grupa żołnierzy i policji wojskowej została wysłana by przeszukać ranczo. Oczyszczanie rancza Fostera i otaczającej je okolicy zajęło cały tydzień. W tym czasie zakazano Marcelowi rozmawiać z kimkolwiek. Poszukiwania szczątków były bardzo intensywne i po dwóch dniach znaleziono główną część spodka. A około 1,6 km od statku, martwe ciała nieznanych istot. W 1990 r. Friedman spotkał się z fotografem z Wojskowych Sił Powietrznych utrzymującego, że widział ciała na polu niedaleko Roswell. Anonimowy fotograf twierdzi, że jak zjawił się w Roswell, został zabrany do namiotu, gdzie znajdowały się cztery ciała, dodał, że ich duże głowy były nieproporcjonalne do ich korpusu. Do stycznia 1995 r. w ponad 30 krajach został wyemitowany film przedstawiający zdjęcia z rzekomej sekcji zwłok istot pozaziemskich. Podczas gdy ciała pokazane w filmie zdają się być podobne do tych opisanych przez naocznych świadków, domniemany autor utrzymuje, że film został nakręcony 31 maja 1947 r. niedaleko Soccoro w Nowym Meksyku. Czy oznacza to, że miała miejsce trzecia katastrofa?
e-mail




  Księga Gości>
 
copyright by QBA